Piotr Bielak: Zamość zawsze żył piłką

08/01/2024

Przedstawiamy kolejny wywiad w ramach cyklu Ludzie (z) Hetmana.

Podczas Mistrzostw Europy U-16 w 1993 roku Piotr Bielak był ważnym ogniwem zespołu, który wywalczył podczas tej imprezy złoty medal. W wywiadzie były już zawodnik opowiada m.in. o tym właśnie turnieju, dlaczego nie zrobił większej kariery, jak nie wykorzystał swojej szansy w Szwajcarii oraz jak wspomina grę w Hetmanie Zamość.

Największym Pana sukcesem w karierze jest wywalczenie Mistrzostwa Europy U-16 w 1993. Jaki wkład w to osiągnięcie miał Piotr Bielak?

– Zgadza się. Na pewno byłem wartością dodaną. Sam fakt bycia w tym zespole był zaszczytem. W pierwszym meczu grupowym zremisowaliśmy 1:1 ze Szwajcarią. W drugim wygraliśmy 2:0 z Islandią. W ostatnim meczu grupowym pokonaliśmy 1:0 Irlandię. Zdobyliśmy cztery gole, z czego dwa były mojego autorstwa, więc w znacznym stopniu przyczyniłem się do awansu. Uważam jednak, że to cały zespół zapracował na to. W ćwierćfinale był remis z Belgią, a dogrywka nie przyniosła rozstrzygnięcia. W rzutach karnych byliśmy lepsi i awansowaliśmy. W półfinale po regulaminowym czasie gry remisowaliśmy 1:1 z Francją. W dogrywce po złotym golu na 2:1 sędzia zakończył mecz. W finale pokonaliśmy 1:0 Włochów, którzy mieli w składzie Gianluigiego Buffona i Francesco Tottiego. Bramkę na wagę mistrzostwa zdobył Marcin Szulik, który wpisał się na listę strzelców w 21 minucie. Był to pierwszy złoty medal przywieziony przez Polaków z Mistrzostw Europy w piłce nożnej bez względu na przedział wiekowy. Z tego co pamiętam to drużyna, gdzie grał Sebastian Mila, kilkanaście lat później powtórzyła ten wynik. I nikt więcej do tej pory niestety…

Mistrzostwa Europy odbywały się w Turcji, a trenerem kadry był Andrzej Zamilski. Co najbardziej po trzydziestu latach utkwiło w Pana pamięci z tego turnieju?

– Wzniesienie pucharu i złoty medal jako zwieńczenie całego wysiłku na Mistrzostwach. Nasza radość wtedy była ogromna.

Wielu nastolatków z tamtej drużyny zrobiło niezłe kariery jak choćby Mirosław Szymkowiak, Arkadiusz Radomski, Mariusz Kukiełka, a największe nadzieje wiązano z Maciejem Terleckim. Z kim Pan miał najlepszy kontakt w drużynie?

– Myślę, że z każdym miałem dobry kontakt. Do wyżej wymienionych dodałbym jeszcze Jacka Magierę. Wspomnę jeszcze o Wojtku Rajtarze, którego potencjałem porównałbym do Maćka. Razem w środku kierowali grą naszej kadry.

PZPN nie był przygotowany na taki sukces… Wziął Pan 600 złotych czy magnetofon?

– Nie pamiętam tej nagrody, ale magnetofonu na pewno nie wziąłem (śmiech).

Trener Andrzej Zamilski przed trzy lata zdążył sprawdzić ponad aż dwustu zawodników. Jak to się stało, że przeszedł Pan tak szczegółową selekcję, grając w Lubliniance?

– Lublinianka w moim roczniku miała silny zespół, a ja w wieku niespełna szesnastu lat strzelałem bramki na poziomie obecnej II ligi i miałem udział w awansie do pierwszej. Jeżdżąc na zgrupowania kadry, to potwierdzałem dobrą grą i bramkami. Myślę, że trener dzięki tak szerokiej selekcji miał przegląd najzdolniejszych zawodników w Polsce w tej kategorii wiekowej. Poprzez liczne konsultacje widział, na co kogo stać i odpowiednio nas wyselekcjonował, co przyczyniło się do osiągnięcia takiego wyniku.

Z Lublinianki trafił Pan do Szwajcarii. Zanosiło się na dużą karierę…

– Tak… Byłem pierwszym takim, że tak powiem, pomysłem menagera Kozubala. Pomysł polegał na tym, by ściągać utalentowanych zawodników z Europy Wschodniej (np. z Polski i Rosji) i ich ogrywać. Tych wyróżniających się następne sprzedawać do Francji, Niemiec i Włoch.

Do jakiego klubu Pan trafił i jak to się dalej potoczyło?

– Trafiłem do FC Echallens. Ten klub współpracował z FC Lausanne. Wtedy był to drugi poziom rozgrywkowy w Szwajcarii z tego co pamiętam. Trenerem był Lucjan Favre i widział mnie w składzie. Skończył granie jako zawodnik i wtedy zaczynał jako trener. Szybko jednak złapałem kontuzję mięśnia dwugłowego. Niestety naciski szybkiego powrotu do grania spowodowały odnowienie się uraz. W efekcie czego bardzo dużo spotkań opuściłem. Po rundzie wiosennej trafiłem do FC Luzern, która wtedy zdobyła vice mistrzostwo Szwajcarii. Trenowałem z zapleczem pierwszego zespołu, czekając na swoją szansę. Klub zapewniał mieszkanie, szkołę i jeden posiłek dziennie.

W tym okresie nie był Pan jedynym zawodnikiem z Polski…

– Mieszkanie dzieliłem z Pawłem Drumlakiem z Pogoni Szczecin, który miał innego menagera.

Wyjazd do Szwajcarii niestety zakończył się bez happy endu…

– Niestety resztę i miesięczne wynagrodzenie miał finansować Kozubal, który mnie oszukał i nie wypłacał uzgodnionej kwoty. O szczegółach nie będę się wypowiadać, ale tylko i wyłącznie dlatego wyjechałem ze Szwajcarii. Patrząc z perspektywy czasu, to był błąd. Trzeba było szczerze porozmawiać w klubie i grać, rozwijać się. Wcześniej czy później wszystko wróciłoby z nawiązką. Ja byłem charakternym chłopakiem z ulicy i nie patrząc na konsekwencje, po prostu wyjechałem. Podobno zawodnicy przyjeżdżający już po mnie mieli już wszystko płacone. W FC Lucern czułem się dobrze, grałem i nie miałem kontuzji. Myślę, że z czasem grałbym w pierwszym zespole, o czym zapewniał mnie trenerem. Miałem jednak problem, bo w wieku osiemnastu lat przez dwa lata nie mogłem grać w ogóle w piłkę. Dzięki pomocy Andrzeja Zamilskiego udało się ten okres karencji skrócić do półtora roku. Certyfikat wrócił i mogłem znowu grać w piłkę. Wtedy powinienem się rozwijać i po prostu grać, a ja oglądałem spotkania w telewizji Widzewa w Champions League. W tych meczach grali moi koledzy z kadry, czyli Maciej Terlecki, Mirosław Szymkowiak i Artur Wichniarek. Gdybym nie wyjechałem to miałem właśnie trafić do klubu z Łodzi…

Po sześciu występach w Ekstraklasie trafił Pan do Hetmana Zamość. Co skłoniło na wybór takiego kierunku kontynuowania kariery?

– Szczerze to nie wiem. Myślę, ze nieracjonalne myślenie w tamtym czasie. Poszedłem do beniaminka Ekstraklasy, który przegrywał mecz za meczem. W debiucie strzeliłem bramkę Amice Wronki. Może myślałem wtedy, że klub się nie utrzyma i spadnie do ligi niżej, a tam gra przecież Hetman. Z Zamościa bliżej do Lublina, poza tym moja była żona nie chciała się przeprowadzić. Myliłem się, bo Groclin się utrzymał, a do tego wypromował wielu zawodników i grał w Europie. Ja natomiast będąc już w Hetmanie, czułem się jak w domu i bardzo mile wspominam czas spędzony w Zamościu.

W historii klubu z Zamościa z pewnością zapisał się sezon 2001/2002, kiedy Hetman zakończył rozgrywki II ligi na 7. miejscu. Niestety do awansu do Ekstraklasy trochę zabrakło…

– Myślę, że była grupa piłkarzy, która zgrała się ze sobą, rozwinęła i robiła ciągle podstępy. Po dwóch sezonach walki o utrzymanie przerodziliśmy się w drużynę, która z każdym w tej lidze mogła wygrać.

W sezonie 2001/2002 Hetman awansował do 1/8 finału Pucharu Ligi przegrywając 1:2 z Zagłębiem Lubin. Historyczny wynik był blisko, a Pan przedwcześnie musiał opuścić boisko…

– Wiadomo, fajnie byłoby wyeliminować Zagłębie, co niestety się nie udało. Nie pamiętam jednak z jakiego powodu musiałem opuścić boisko.

Jak wspomina Pan współpracę z duetem Gąsior-Pająk?

– Mnie osobiście ich warsztat szkoleniowy bardzo pasował. Wszystko wykonywaliśmy z piłkami. Lepiej ją czuliśmy i z czasem też lepiej nią operowaliśmy. Było to widać w meczach jak i patrząc na tabele.

Z kim z tamtej ekipy utrzymuje Pan kontakt do dziś?

– Wakacje widziałem się przy okazji meczu Oldbojów Motoru Lublin i Stali Kraśnik z Darkiem Turkowskim. Czasami rozmawiam z Łukaszem Gizą, a najczęściej z Jackiem Ziarkowskim. Jesteśmy razem w KS Lublin i kilka razy w roku jeździmy na mecze czy turnieje.

Kiedy występował Pan w Hetmanie, na trybuny przychodziły tłumy. Jak wspomina Pan publiczność w Zamościu?

– Super. W Zamościu było, a myślę, że jest nadal, zapotrzebowanie na piłkę. Hetman moim zdaniem powinien grać na poziomie pierwszej, drugiej ligi regularnie.

W 2003 roku powrócił Pan na stadion w Zamościu, ale już jako piłkarz Podbeskidzia. Drużyna z Bielsko-Białej wtedy wygrała, a Pan obejrzał czerwoną kartkę…

– Tak, a my wygraliśmy 1:0. Ja po dwóch żółtych kartkach, a w konsekwencji czerwonej musiałem opuścić boisko.

W 2005 roku wyjechał pan do USA. Czym się Pan tam zajął?
– Pojechałem tam na ślub siostry.  Ja chciałem, aby był ktoś z rodziny i miałem po nim wracać. Szwagier wspomniał mi o Polonii NY Soccer Club. Poszedłem na trening. Michał Siwiec, zaproponował mi pracę w swojej firmie budowlanej. Po dłuższym zastanowieniu zostałem i chciałem spróbować. W piłce pieniędzy nie naodkładałem, a granie w niższych ligach wiązało się z mizernymi zarobkami. Wiedziałem, że kiedyś trzeba będzie przestać grać. Tak naprawdę nie wiedziałem, co robić po skończeniu grania w piłkę nożną. Trenowałem przez 2-3 miesiące dzieci w Polsce i myślałem, że może zajmę się trenerką. W tamtych czasach z tego nie dałoby się jednak wyżyć i trzeba byłoby i tak gdzieś pracować na stałe.

Jakie wrażenie zrobiły na panu Stany Zjednoczone?

– Bardzo pozytywne. Ja poznałem Stany Zjednoczone od strony pracy, a lekko nie było, zwłaszcza na początku. Do pracy i po dziesięć godzin nie łatwo było się przestawić. Poznałem za to super ludzi, którzy pracowali w różnych miejscach, a mimo to spotykali się regularnie przy okazji uroczystości czy naszych spotkań podtrzymując polskość. Ja pracowałem w Nowym Jorku i trochę w Chicago. Turystycznie to tylko Waszyngton i Denver.

W Ekstraklasie rozegrał Pan tylko dziewięć spotkań. Jaki był powód, że przy takim potencjale piłkarskim nie było ich więcej na tym poziomie rozgrywkowym?

– Na pewno złe decyzje, wybory, no i kontuzje.

W obecnym sezonie Hetman występuje w klasie okręgowej. Pana zdaniem kibice w Zamościu zobaczą jeszcze piłkę na wyższym poziomie?

– Życzę tego Hetmanowi. Tak jak wyżej wspominałem, Zamość zawsze żył piłką i zasługuje, by tak było. Kibice zasługują, by oglądać swój klub w co najmniej drugiej lidze.

Co Pana zdaniem zaważyło, że Hetman występuje na tak niskim szczeblu rozgrywkowym?

– Nie mam wiedzy, czemu tak jest. Hetman od dłuższego czasu dołuje i mam nadzieję, że to się zmieni. Oby to nastąpiło jak najszybciej.

Czym po skończonej karierze zajął się Piotr Bielak?

– Prowadzę firmę Padbud, która zajmuje się remontami i wykończeniówką. Oprócz tego dodatkowo działam w KS Lublin. Jest to grupa byłych, znanych piłkarzy z Lubelszczyzny, która trzyma się ze sobą i wspiera. Przyjemnością jest wspólne granie, bycie na różnych turniejach. Jest z kim się pośmiać, a przede wszystkim są to ludzie, którzy znają się na piłce. Możemy o niej rozmawiać bez końca. Ja z tego miejsca chciałbym pozdrowić wszystkich kibiców Hetmana i trzymam kciuki, by klub z Zamościa wrócił na właściwe tory i robił awans za awansem!

Dziękuję bardzo za rozmowę!

 
Rozmawiał: Paweł Wróbel

NASTĘPNY MECZ

Tabela